Sobota, 22 sierpnia 2020
Kategoria powyżej 100 km
BBT cz1
Bałtyk Bieszczady Tour słów kilka czyli wszystko szło nie tak jak powinno.
Jeszcze zanim wystartowaliśmy byłem na straconej pozycji bo w nocy spałem 1h choć testowałem wszystko co mogłem aby zasnąć od tabletek, przez gorący prysznic, herbaty, kanapka, kielicha whiskey.
Po starcie po 30 km pada deszcz przez 2h i zmył smar z łańcucha i piachu naleciało aby przez następne 1000 km wszystko piszczało i rzęziło.
Wyjeżdżając z Wolin trafiam na most obrotowy (przepuszczał żagłówki) i stoję 15 minut, wszyscy co później startowali mnie doganiają, chwilę potem jeszcze 5 minut czerwone na przejeździe kolejowym i tak 20 minut ma 50 pierwszych km straty.
Potem mkne jak wiatr, prawie 29 średnia na pierwsze 350 km, ale brak snu powoli zaczyna działać.
W nocy większość jedzie na krótko, ja w nogawkach ale i tak czuję zimny wiatr. Nad ranem delikatna mżawka moczy nogawki a wiatr potęguje i zaczyna mnie boleć prawe kolano.
Mecze się tak od 450 km i wiem, że lepiej nie będzie a jest ponad 500 km i to te gorsze. Na punkcie w Łowiczu mocno myślę o DNF (wycofie) bo znajomy by mnie odebrał jednak Jurek Ś. obsługujący punkt stwierdził, że nie mogę się wycofać więc postanowiłem jechać dalej.
Próbowałem na 350 i 700 km chwilę zasnąć ale nie udało się, coś się w tej kwestii u mnie zapsuło.
W Łańcucie na 865 km jestem przed 2.00 w niedzielę i chcę poczekać aż się zrobi jaśniej i o dziwo udaje się tam 1h zdrzemąć ale już przed tym punktem zaczynają się problemy z żołądkiem. Tak więc oprócz kolana latam po krzakach
Trasa maratonu została znacznie zmieniona na 500 km, inne drogi, niestety gorsze, prze Kowalem na kilkudziesięciu km asfalt zerwany, gdzieś tam w lesie w nocy jak jechałem mnóstwo kraterów w jezdni bo dziury bym obraził gdybym je tak nazwał. Kolano tutaj cierpiało podwójnie.
Wycofanie nie wchodziło już w grę bo jak? Musiałem jechać dalej no i dojechałem. Ostatnie 50 km z Ustrzyk Dolnych do Górnych nic nie jadłem czy piłem bo krzaki i tak były 2 razy. Plukalem usta i wypluwałem bo susza w gardle.
Dojechałem przed 13.00 i poszedłem do hotelu, wziąłem prysznic, kładę do łóżka i ....telefon że jest auto do Wrocławia za godzinę.
Nie dane mi spać, wymeldowuje się z hotelu i jedziemy, gdzieś tam chwilę drzemie w aucie ale pilnuje kierowcy bo przed Wrocławiem już też odlatuje i zjeżdżał mi z pasa drogi.
Niestety jesteśmy po 23.00 i ... ostatni pociąg uciekł. Pakuje sie, plecak na ramiona i jadę do domu.
Zimno bo 12 stC a ja odczuwam jak 5 przy tym zmęczeniu. Pod koniec jadę wężykiem ale ruchu zero na starej 5tce.
Do strat należy doliczyć jeszcze zostawiony bidon na punkcie w Sandomierzu oraz zgubiłem prawa rękawiczkę bo suszylem je przypięte do sakwy a jedna się uwolniła. Gdyby ktoś zgubił lewą to możemy się zgrać
Statystycznie maraton:
Dystans 1017 km
Czas brutto 51h 44 min.
Przewyższenia 5560 m
Plus powrót z Wrocka 77 km
Jeszcze zanim wystartowaliśmy byłem na straconej pozycji bo w nocy spałem 1h choć testowałem wszystko co mogłem aby zasnąć od tabletek, przez gorący prysznic, herbaty, kanapka, kielicha whiskey.
Po starcie po 30 km pada deszcz przez 2h i zmył smar z łańcucha i piachu naleciało aby przez następne 1000 km wszystko piszczało i rzęziło.
Wyjeżdżając z Wolin trafiam na most obrotowy (przepuszczał żagłówki) i stoję 15 minut, wszyscy co później startowali mnie doganiają, chwilę potem jeszcze 5 minut czerwone na przejeździe kolejowym i tak 20 minut ma 50 pierwszych km straty.
Potem mkne jak wiatr, prawie 29 średnia na pierwsze 350 km, ale brak snu powoli zaczyna działać.
W nocy większość jedzie na krótko, ja w nogawkach ale i tak czuję zimny wiatr. Nad ranem delikatna mżawka moczy nogawki a wiatr potęguje i zaczyna mnie boleć prawe kolano.
Mecze się tak od 450 km i wiem, że lepiej nie będzie a jest ponad 500 km i to te gorsze. Na punkcie w Łowiczu mocno myślę o DNF (wycofie) bo znajomy by mnie odebrał jednak Jurek Ś. obsługujący punkt stwierdził, że nie mogę się wycofać więc postanowiłem jechać dalej.
Próbowałem na 350 i 700 km chwilę zasnąć ale nie udało się, coś się w tej kwestii u mnie zapsuło.
W Łańcucie na 865 km jestem przed 2.00 w niedzielę i chcę poczekać aż się zrobi jaśniej i o dziwo udaje się tam 1h zdrzemąć ale już przed tym punktem zaczynają się problemy z żołądkiem. Tak więc oprócz kolana latam po krzakach
Trasa maratonu została znacznie zmieniona na 500 km, inne drogi, niestety gorsze, prze Kowalem na kilkudziesięciu km asfalt zerwany, gdzieś tam w lesie w nocy jak jechałem mnóstwo kraterów w jezdni bo dziury bym obraził gdybym je tak nazwał. Kolano tutaj cierpiało podwójnie.
Wycofanie nie wchodziło już w grę bo jak? Musiałem jechać dalej no i dojechałem. Ostatnie 50 km z Ustrzyk Dolnych do Górnych nic nie jadłem czy piłem bo krzaki i tak były 2 razy. Plukalem usta i wypluwałem bo susza w gardle.
Dojechałem przed 13.00 i poszedłem do hotelu, wziąłem prysznic, kładę do łóżka i ....telefon że jest auto do Wrocławia za godzinę.
Nie dane mi spać, wymeldowuje się z hotelu i jedziemy, gdzieś tam chwilę drzemie w aucie ale pilnuje kierowcy bo przed Wrocławiem już też odlatuje i zjeżdżał mi z pasa drogi.
Niestety jesteśmy po 23.00 i ... ostatni pociąg uciekł. Pakuje sie, plecak na ramiona i jadę do domu.
Zimno bo 12 stC a ja odczuwam jak 5 przy tym zmęczeniu. Pod koniec jadę wężykiem ale ruchu zero na starej 5tce.
Do strat należy doliczyć jeszcze zostawiony bidon na punkcie w Sandomierzu oraz zgubiłem prawa rękawiczkę bo suszylem je przypięte do sakwy a jedna się uwolniła. Gdyby ktoś zgubił lewą to możemy się zgrać
Statystycznie maraton:
Dystans 1017 km
Czas brutto 51h 44 min.
Przewyższenia 5560 m
Plus powrót z Wrocka 77 km
- DST 343.97km
- Czas 12:00
- VAVG 28.66km/h
- VMAX 52.20km/h
- Temperatura 19.0°C
- Kalorie 7727kcal
- Podjazdy 1558m
- Sprzęt Specialized Roubaix SL4
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
maść na mecie? To ma sens! :)))
Co jest 12 września? yurek55 - 20:30 sobota, 29 sierpnia 2020 | linkuj
Co jest 12 września? yurek55 - 20:30 sobota, 29 sierpnia 2020 | linkuj
O! Dawno nie zaglądałem i dopiero teraz trafiłem na relację. W trakcie patrzyłem na Twoją kropeczkę z numerem 35 i widziałem, że j był taki fragment, gdzie jechałeś blisko Wilka. Na mecie byłeś o dwie godziny szybciej. Relacja oszczędna w emocje, ale ja tam wiem, co musiałeś przejść z tym bolącym kolanem. Gratuluję tym mocniej.
yurek55 - 17:06 sobota, 29 sierpnia 2020 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!